Na strychu
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.
Na strychu

Forum dla pisarzy, poetów, malarzy, grafików i wszystkich innych utalentowanych ludzi
 
IndeksLatest imagesSzukajRejestracjaZaloguj

 

 A co z prozą?

Go down 
AutorWiadomość
abigail
Pająk swojak
abigail


Liczba postów : 381
Join date : 25/09/2011
Age : 51
Skąd : Trzeci strych na lewo

A co z prozą? Empty
PisanieTemat: A co z prozą?   A co z prozą? Icon_minitimeCzw 29 Wrz 2011, 20:08

Można by skończyć? Very Happy...

Nie wiem, czy mam całość...

Powrót do góry Go down
http://kociki-abigail.blogspot.com/
abigail
Pająk swojak
abigail


Liczba postów : 381
Join date : 25/09/2011
Age : 51
Skąd : Trzeci strych na lewo

A co z prozą? Empty
PisanieTemat: Re: A co z prozą?   A co z prozą? Icon_minitimeCzw 29 Wrz 2011, 20:09

* * * (Abigail)

Spotkały się jak zawsze – czyli odkąd Magda rozwiodła się z Goranem i wróciła do Polski – przed wejściem do Kawiarni na Srebrnej. Spotykały się przed i wchodziły wszystkie razem, nawet jeśli oznaczało to długie czekanie na zwykle spóźniającą się Agę, będącą przeważnie po zrobieniu jednej z tych Bardzo Ważnych Rzeczy i tuż przed następną. Tym razem Aga przyszła zaraz po Magdzie. Nadchodząca Paulina nie kryła zdumienia. Już sam fakt, że Aga była wprowadził ją w irytujące przeświadczenie, że „coś tu nie pasuje”.
- Cześć – powiedziała z łobuzerskim uśmiechem Agnieszka, przekrzywiając lekko głowę, aby spojrzeć spod opadającego jej na oczy beretu. Paulina doświadczyła kolejnej fali irytacji. Mimo, że prawie zawodowo zajmowała się modą lubiła ekstrawagancję, ale Aga przeszła dziś samą siebie. Pomijając bardzo dziwny jak na tę porę roku, a był przecież środek lata, rodzaj nakrycia głowy, to jego brudno bordowy kolor nijak nie pasował do płaszcza w kolorze czystego błękitu. Paulina więc tylko westchnęła w odpowiedzi na przywitanie „dzikuski”.
- Co Ci się stało? – Magda spytała tonem pełnym troski, ale i z równie łobuzerskim uśmiechem, jaki wciąż tkwił na twarzy Agnieszki.
- Nic. A co?
- Nic. – odpowiedziała równie tajemniczo Magdalena i zapytała znienacka – Wiesz może coś na temat Kaśki?
- Nie? – Paulina szybko przeczesywała zwoje pamięci próbując odszukać moment, w którym ostatni raz miała kontakt z Kaśką – Widziałam się z nią tydzień temu. Wpadłyśmy na siebie w Markecie233.
- Coś mówiła? – zapytała naiwnie Aga.
- Nooo.... – Paulina nie mogła się powstrzymać od nutki ironii – powiedziała...
- Co powiedziała? – wpadła w słowo Magda.
- Powiedziała: przepraszam, a zaraz potem: cześć, muszę lecieć.
- To wszystko? – Aga niekryta rozczarowania.
- A czego się spodziewałaś?
- No... – Aga spojrzała na Magdę pytająco.
- Poczekamy jeszcze chwilę – powiedziała za nią Magda i uśmiechnęła się promiennie... Mijający je mężczyzna był jednym z przystojniejszych jakich zdarzało jej się spotkać na ulicy. I patrzył prosto w jej migdałowe oczy. Magda nie całkiem świadomie zatrzepotała rzęsami.
- Magda?! – karcąco zwróciła jej uwagę Aga.
- Pokaz wdzięków niczym u przepiórek! – zaśmiała się Paulina.
- Fajny, nie? – Magda schodziła na ziemię wyjątkowo powoli...

* * * (Ruda)

Kobieta taka jak ona mogłaby mieć każdego, no może prawie każdego. Jednak Magda zawsze kończyła na westchnieniach. Pani prezes jednej z największych firm reklamowych. Już na pierwszy rzut oka widać było klasę i pozycję, a jednak przy bliższym kontakcie z mężczyzną zamieniała się w przestraszonego króliczka. Jej ślub był zaskoczeniem dla wszystkich, za to rozwód chyba już dla nikogo.
-Może jednak wejdziemy- nalegała Aga - mróz szczypie mnie w uszy.
- Naprawdę? - ironia Pauliny sięgnęła zenitu
- A tobie o co chodzi? - oburzyła się Aga - okres masz?
- Kasiu! Jesteś! - Magda krzyknęła prosto w ucho Agnieszce- Nareszcie!
Kaśka wyglądała jak... jakby... można powiedzieć że Kaśka "w ogóle nie wyglądała". Podkrążone oczy i tylko jedno z nich umalowane. Wielka plama na płaszczu swoim zapachem informowała że jest benzyną. Utykała na jedną nogę, a w ręce trzymała jakieś nakrycie głowy, które powinno raczej przykrywać zmierzwione włosy.
- Co się stało? - dziewczyny krzyczały jedna przez drugą - Jak ty wyglądasz?
- Bo ... bo wszystko jest do dupy- Kasia wybuchła płaczem.
- Kasiu - Magda nie traciła zimnej krwi podczas gdy reszta stała jak zamurowana - pomału, spokojnie, powiedz co się stało.
- Bo ja zaspałam- zaczęła chlipiąc jak małe dziecko- ... i tramwaj mi uciekł, a samochód zdechł, oblałam się benzyną na stacji, jestem w ciąży i złamałam obcas - ostatnie słowa wypowiedziała zanosząc się od płaczu.
- Co???- równocześnie padło z ust Agi i Pauliny
- Nie słyszałyście - odparła spokojnie Magdalena - złamała obcas.
Dziewczyny spojrzały na siebie i wszystkie razem wybuchły śmiechem. Nawet Kaśka przestała płakać. Magda to potrafi rozładować napięcie.
- No to może wejdziemy już do środka-domagała się Agnieszka pocierając czerwone uszy.

* * * (Piotr Dziki)

-Zacznijmy już-zaproponowała Magda, gdy stolik zapełnił się filiżankami i ciastkami-spotkałyśmy się by zdecydować, co robimy w sprawie Jolki.
-Wiemy tylko tyle-weszła w zdanie Aga, osoba mająca jako ostatnia sygnał od Joli- że trzy miesiące temu, na jesień, wyjechała. Napisała mi wtedy krótko, że odezwie się po powrocie. I tyle. Nikt nie wie gdzie jest, do nikogo się nie odezwała, rodzice nie żyją, policja nie przyjmuje zgłoszenia o zaginięciu bo jest dorosłą osobą. Musimy zdecydować czy szukamy same czy zatrudnimy fachowców.

Jej ulubioną liczbą było dziewięć.
Spakowała tylko to, co uznała za niezbędne. Na sam koniec dorzuciła jeszcze dwie rzeczy, choć nie był pewna czy mogą się przydać, tak samo jak nie wiedziała dokąd jechać. Godzinę później była już na zatłoczonym dworcu z postanowieniem, że wsiądzie do pierwszego pociągu, który będzie miał odjazd w okolicach dziewiątej.
Konduktor odgwizdał odjazd o 9:05.
Pociąg toczył się tak powoli, że można było z niego wysiąść, nazbierać kwiatów i wsiąść do ostatniego wagonu. Ale to jej nie przeszkadzało, nie śpieszyła się nigdzie.
Trzecia stacja. "Może robię błąd?.Może nie powinnam znikać bez wyjaśnień, bez pożegnania?" - pomyślała gdy naszły ją pierwsze wątpliwości. "I czy to w ogóle ma sens, czy coś zmieni?".
Stacja szósta. "Tak, to jest to, czego potrzebuję: zmiany, oddechu, spokoju. Co będzie potem-nie ważne. Tak trzeba".
Stacja dziewiąta to był mały budynek otoczony lasami, nie wiadomo dla kogo wybudowany. Opadające z drzew liście otuliły mu dach i fundamenty. Biegnąca obok wąska droga, a raczej dawno nie deptana ścieżka, prowadziła w las i pięła się trawersem po stoku - "A wiec mam początek. Ciekawe, dokąd prowadzi". Podniosła z ziemi pierwszy lepszy liść i postanowiła, że posłuży jej za mapę. Mapa bez oznaczeń, ale przynajmniej dała jej odrobinę pewności, że dokądś trafi, że wszystko skończy się dobrze, że bliższy odnalezienia jest cel.
Było już ciepłe południe, gdy ścieżka przestała piąć się w górę i po kilku krokach tak samo stromo zaczęła schodzić w dół. Las powoli stawał się coraz rzadszy, korony drzew, jak składane po deszczu parasole, pozwalały zobaczyć, co jest dalej, co za nimi.
Zobaczyła w prześwitach drzew niewielką, otoczona gęstą ścianą lasu i stoków gór, polanę. Prawie na środku, pod wielki drzewem siedział człowiek. Trawa sięgała mu do kolan. Podeszła na skraj lasu i - "Ach! Zobaczył mnie, teraz już niezręcznie będzie go ominąć". Ruszyła wiec przez wysokie trawy po wydeptanej ścieżce jak po torach, które prowadziły dokładnie w stronę nieznajomego.
Siedział na wielkim kamieniu oparty o drzewo.
-Dzień dobry. Niech panienka usiądzie, to dobre miejsce na odpoczynek. Proszę bardzo, jest tu jeszcze jeden kamień.
-Dziękuję.
-Nazywam się Górski-powiedział nagle wyciągając w geście dłoń
-Jola... -przerwała- jestem Jola.
Wyciągnął piersiówkę, nalał do kieliszka i nakrętki, podał Joli i podniósł wypełnioną nakrętkę w geście toastu. Wypiła. Bezpośredni facet, pomyślała, minęła chwila a już jesteśmy "po".
-A dokąd to panienka idzie?
-Idę-ale nie wiedziała co powiedzieć bo sama nie była pewna gdzie. Wskazała wiec obojętny kierunek-tam, w tamtą stronę- i, żeby uniknąć dalszych niewygodnych pytań, zapytała od razu.
-Co Pan tu robi, wakacje, urlop?
-Nie- uśmiechnął się- nic z tych rzeczy. Ja tu mieszkam.
Rozejrzała się dookoła.
-Gdzie? Tu nie ma żadnego domu. Gdzieś w okolicy Pan mieszka?
-Tu mieszkam, w tym miejscu.
Wariat, pomyślała, kolejny zbzikowany człowiek na jej drodze.
-Czyż to nie jest wspaniały dom? - kontynuował - Czy można sobie wyobrazić piękniejsze dywany niż ta pachnąca łąka? A dach, gdy się przed snem leży i patrzy na strop pełen gwiazd lub jak, po burzy, wypełnia się tęczą. Ściany lasu zmieniają swe barwy z każdym dniem. To jest mój dom, miejsce, które żyje i w którym można żyć.
-Nie wiem co powiedzieć- stwierdziła, bo choć człowiek mówił rzeczy zupełnie abstrakcyjne brzmiały bardzo intrygująco.
-Nic nie mów, widzę w Twoich oczach, ze nie traktujesz mnie poważnie -po czym nalał jeszcze jedną kolejkę- Zdrowie Twoje i Twojej drogi.
Wypili.
-Nie będę Cię zatrzymywał, Ty masz swoje sprawy, ja swoje.
Drzewo, pod którym siedzieli, położyło się już długim cieniem na polanie. Późne słoneczne popołudnie oraz przenikający się zapach traw i jesieni działał na nią usypiająco. Poszła w kierunku wskazanym człowiekowi. Brnęła chwilę przez wysokie trawy i przekwitłe kwiaty aż natrafiła na wydeptany ślad, który prowadził w stronę lasu. Patrzyła na wielobarwne drzewa, ściany domu, który istniał w wyobraźni spotkanego człowiek i zazdrościła mu tego, że znalazł swoje miejsce. Obojętne jakie ono było, ważne, że dawało poczucie spokoju.
Tuż przed samym lasem zauważyła odchodzącą w bok, niewyraźną ścieżkę. Przeszła kilkanaście metrów po wydeptanych śladach i spostrzegła wystający znad traw drewniany krzyż z niewielką tabliczką. Śp. Anna Górska.

* * * (Medart)

Stała tam dość długo. Z odrętwienia wyrwał ją podmuch wiatru. Gwałtowniejszy niż zazwyczaj. Las zatańczył odpowiedzią i z pomiędzy koron wysypał kolejne setki wirujących , złotych plamek. Litery zaczęły zlewać się ze sobą. Szczególnie te, z datami, pod nazwiskiem. 1997-2006.
"Taka młodziutka...miała raptem dziewięć lat". Spojrzała jeszcze raz na brzozowy krzyż. Już miała odejść. Wyjątkowo duży liść, opadł na tabliczkę i zakrył napis, więc pochyliła się by go zabrać. Kolejny podmuch musnął jej twarz. Zamrugała gwałtownie, coś zakuło w lewym oku.
"Cholera, pewnie już się rozmazałam"- pomyślała trąc wściekle. "Nieważne, nikt mnie tu nie zobaczy". Rozejrzała się jednak.
Nikogo. Zimniej tylko jakoś ale nie dziwota, bo kilka spóźnionych cumulusów obległo słońce zbyt napastliwie. Zarzuciła kurtkę i...zamarła
"Co jest, to jakiś żart?" Gorąco uderzyło od dołu, tak spod brzucha. Znała to uczucie. Rodziło się wtedy, gdy miała do czynienia z rzeczami , które trudno było wytłumaczyć. Nie było ich wiele. Kilka może. Ale teraz...
Tabliczka była pusta. Czarna, odpryskująca przy krawędziach farba i ani śladu białego napisu, który jeszcze przed chwilą zmuszał jej wzrok do wysiłku.
Lekko się zachwiała. Wiatr przybierał na sile, więc może dlatego. Zrobiło się nagle jakoś szaro. Spojrzała w niebo. Zbita, ciężka masa ołowianych chmur napłynęła nie wiadomo skąd i rozlała się niemrawo aż po horyzont. W dodatku coś mokrego skropiło policzki.
"Nie, to nie tak...nie kombinuj dziewczyno, nie było żadnego napisu, był tylko toast z jakimś facetem...a gorzałka robi swoje".
Odwróciła się z zamiarem powrotu. "Gdzie ta ścieżka?" Idąc tu była pewna że szlak ktoś wydeptał. Teraz brnęła jednak w trawach.
Gdzieś z daleka doszedł ją odgłos stłumionego grzmotu. "Burza?...może...dzień był wyjątkowo ciepły jak na październik".
Wkrótce zaczęło padać. Akurat wchodziła do lasu. Grzmot się powtórzył. Już jednak bliżej i wyraźniej. Zatrzymała się. "To chyba zły pomysł". Nad nią, gałęzie szemrały tajemniczo, skrzypiały i hojnie sypały żółtobrunatnym listowiem. Jakaś sucha gałąź spadła nieopodal z trzaskiem. Ruszyła pośpiesznie. "Lepiej już iść...trzeba iść, ale...gdzie?"
Nie wiedziała. Nogi niosły same. Dróżka była piaszczysta, kręta i prowadziła lekko w górę.
Powietrze mimo ciągłych podmuchów, stawało się coraz gęstsze. Nawet nie wiedziała kiedy zaczęła oddychać ustami. Aż podskoczyła, gdy kolejny grzmot przetoczył się nad koronami drzew. "Już blisko wali...cholera, odbija mi na starość...do lasu w burzę". Na prawo od niej, las tonął już w potęgującym się z każdą chwilą mroku, niekiedy ozdobionym bladymi, chaotycznymi błyskami. Szła tak może kwadrans. Później lunęło na dobre. Ubranie przemokło błyskawicznie. Gdy pokonywała kolejny zakręt, jej oczom ukazała się mała grupa granitowych skałek. Lśniły w deszczu, jak pancerze jakichś wielkich owadów. Było ich może około dwudziestu, porozrzucanych bezładnie na niewielkim obszarze.
Tylko kilka z nich przewyższało wielkością człowieka.
"Tu może się schowam". I już szła ku jednej z większych gdy go zobaczyła. Stał nieco z boku, kilkanaście metrów od niej, obok zwalonego pnia świerku. Z nieco przychylonym ku ziemi łbem, patrzył w jej kierunku. Struchlała. Nigdy jeszcze nie widziała na żywo wilka. Tylko na filmach. Nie wiedziała co robić, więc mimowolnie zaczęła się cofać. Bardzo powoli. Deszcz się uspokajał, widoczność rosła. Omal nie krzyknęła, gdy zobaczyła drugiego. Wyłonił się zza niewielkiej skałki, tym razem po lewej stronie. Nie była pewna, ale wydawało się jej że jest jeszcze większy.
Podnosił co chwilę łeb i węszył powietrze. Później jakby nigdy nic, puścił się truchtem w jej stronę. Reszta potoczyła się błyskawicznie.
Przy akompaniamencie grzmotu , wyraźnie usłyszała gdzieś z boku donośne wycie. "Jezu...ile ich tu jest?" - myślała gorączkowo gdy nogi zainicjowały ucieczkę.
Odpowiedział jej deszcz i wiatr targający czapy drzew. Zeschłe liście chaotycznie fruwały po lesie, jak jakieś wielkie, kolorowe motyle. Bądź nietoperze. Biegła ile sił. Jej długa spódnica utrudniała ruchy, więc przytrzymywała ją z boków, by sięgała powyżej łydek. Ale biegnąc tak po pewnym czasie straciła równowagę, potykając się o korzeń.
Upadając uderzyła ręką o niewielki pieniek, a lewy nadgarstek odpowiedział raptownym bólem. Przez chwilę leżała twarzą w poszyciu i być może tak by została, ale ręka szybko przypomniała o sobie.
Wspierając się na łokciu, plując mchem i piachem, widziała jak nadgarstek niemal w oczach puchnie i sinieje. "Cholera...tylko tego brakowało...tylko tego".
Chciała właśnie wstać ale nie zdążyła. "O Boże...ale są niesamowite". I zdziwienie pewnie uratowało ją przed histerią. Stał tuż przed nią. Jego kudłaty łeb, zawieszony na muskularnym karku to podnosił się, to opadał, jakby w jakimś rytualnym tańcu bądź prezentacji. Ale najbardziej zafascynowały ją ślepia. Poczuła to tak, jakby ktoś wraził jej w serce długi sopel lodu. Gdy zastanawiała się czy aby to wszystko nie jest jakimś koszmarem, poczuła nagłe szarpnięcie i ból w nodze.
Odruchowo wierzgnęła, ale to tylko bardziej rozwścieczyło tego drugiego i po raz kolejny zatopił w niej kły. Znacznie głębiej. Jęknęła przeszywająco. Nie rezygnowała jednak. Wyrwała nogę z jego pyska i zaczęła się miotać i wrzeszczeć wniebogłosy. Zobaczyła jeszcze kątem oka, jak ten pierwszy spręża się do skoku. Skuliła się w kłębek. "To koniec...zagryzą mnie".
Niespodziewany skowyt rozdarł powietrze. Odwróciła głowę. Zwierze odrzucone kilka metrów w tył, kulejąc wyraźnie czmychało w las.
Rozejrzała się uważniej. Drugiego też już nie było. "Co to było"- myślała gorączkowo. Odrzuciła przemoczone włosy z czoła i uklękła. Wiatr wyraźnie się uspokoił. Jego podmuchy błądziły już tylko wśród najwyższych gałęzi. Deszcz przeszedł w mżawkę. Sycząc z bólu, trzymając się za spuchnięty nadgarstek wstała. Zaraz jednak zatoczyła się i oparła o drzewo. Poszarpana łydka bolała równie mocno. Nogi jej dygotały i wiedziała że daleko w tym stanie nie zajdzie.
- Już sobie poszły...
Klapnęła od razu na tyłek a serce podeszło jej do gardła.
Była kilka metrów za nią, przy skałce, która kształtem przypominała trumnę. Tak jej się przynajmniej wydawało.
- Już poszły...nie bój się...przegoniłam je.
Miała na sobie dość mocno znoszoną, bordową sukienkę i była bez bucików. Zrobiło się nagle niesamowicie cicho. Jedynie bębnienie kropel wody na dywanie z setek liści, zdawał się świadczyć że są jeszcze w realnym świecie.
- Zabierzesz mnie do domu?...chyba znów zbłądziłam.
I ten głosik. Słabiutki i delikatny jak brzęk małych dzwoneczków. Dziewczynka podeszła do niej i stanęła nie dalej, jak na wyciągnięcie ręki. Mogła mieć najwyżej dziesięć lat.
- Mam na imię Ania...a ty?
I naraz spostrzegła. Sukienka małej była zupełnie sucha, a jej bose stopki czyściutkie, jakby wcale nie dotknęły ziemi.

* * * (Abigail)

Magda uśmiechnęła się, jakby na wspomnienie czegoś szczególnie miłego... Ale zaraz jej uśmiech znikł ustępując miejsca trosce.
Po spotkaniu w kawiarni, na którym nie ustaliły tak naprawdę nic, rozdzielając tylko prace wspomagające poszukiwania, odczuwała nawracające fale niepokoju. „Właściwie nie ma żadnych przesłanek by sądzić, że coś się stało lub, że nie stało się nic. Jolka przecież od zawsze zachowywała się irracjonalnie, a zdarzenia ostatniego roku mocno dały jej w kość. Może panikujemy? Może ja panikuję?” Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk telefonu. Numer na wyświetlaczu nie był jej znany.

- Halo? – odebrała.
- Pani Magdalena? – głos był głęboki, aksamitny, zdecydowanie męski.
- Tak, a kto mówi? – zapytała.
- Nie ważne. Mam dla Pani wiadomość... – głos mężczyzny się zmienił, jakby pochylił się nad czymś i zaczął czytać – „Znalazłam coś dziwnego. Proszę przyjedź. Dziewięć i dziewięć.”
- To są liczby - dodał mężczyzna.
- Skąd Pan ma tę informację? – spytała Magda.
- Niestety nie mogę tego Pani powiedzieć. Ale jeżeli chce Pani zobaczyć źródło możemy się spotkać. Obawiam się tylko, że czas nagli.
- Tak. Ma Pan rację – Magda była już myślami gdzie indziej. Nie miała pojęcia co oznaczają dwie dziewiątki – „przyjedź” jednak nasuwało przypuszczenie, że są to koordynaty miejsca, do którego na życzenie – nie miała w tym względzie wątpliwości – Joli, miała dotrzeć.
Nie zauważyła kiedy odłożyła telefon, ani kiedy wybrała numer Kaśki.
- No cześć Magda – usłyszała.
- Aaaaa, cześć – powiedziała Magda, nagle zmieniając koncepcję. Kaśka jest przecież w stanie błogosławionym. Nie powinna jej teraz stresować, chociaż z drugiej strony intuicja przyjaciółki mogła okazać się bezcenna. Musi przekazać jej potrzebne informacje tak, aby nie wzbudzić niepokoju. Tyko jak to zrobić?
- Kaśka, pamiętasz tego faceta, który przechodził Srebrną gdy miałyśmy wejść? - zaczęła
- Nie... – w tym momencie Magda uświadomiła sobie, że przecież Kasia się spóźniła, nie mogła więc go zobaczyć.... Tymczasem Kasia dodała – ale widziałam mężczyznę stojącego na rogu, który wyraźnie zerkał w stronę Kawiarni, zwróciłam na niego uwagę, bo wydał mi się niewyobrażalnie przystojny, a przecież wiesz jak wyglądałam ja.... – w głosie Kaśki zabrzmiał śmiecho-płacz...
- No wiem Smile, bosko Smile! – Magda uśmiechnęła się do przyjaciółki. – Czy możesz o tym mężczyźnie powiedzieć coś więcej?
- A co? Spodobał Ci się?... Jesteś za stara na flirty... – Kaśka była całkiem poważna, gdy to mówiła i Magda już miała się oburzyć, gdy przypomniała sobie po co dzwoni.
- Gdybyś miała gdzieś dojechać i wiedziała tylko – przerwała „Jak to powiedzieć? Dwie dziewiątki?”....
- No co...? Słuchaj, masz coś do mnie?, bo znów muszę lecieć do łazienki... – Kaśka była teraz kobietą w ciąży, a nie zwykłą Kaśką i przypominała to wszystkim co jakiś, domagając się specjalnego traktowania.
- Gdybyś miała na kartce dwie dziewiątki i wiedziała, że masz gdzieś dojechać, ale nic poza tym, to jakbyś to zinterpretowała?
- Jolka się odezwała? – Kaśka od razu wróciła na ziemię, tak się przynajmniej zdawało Magdzie, zanim nie usłyszała – Bo miałam dzisiaj sen.
- Jaki sen? –
- Śniła mi się mała dziewczynka – zaczęła Kasia, a Magda poczuła, że już pogubiła się w zmianach nastroju i sposobu myślenia przyjaciółki..., ale ta kontynuowała – Ta dziewczynka znajdowała się w kręgu z wielkich kamieni, właściwie głazów... Tańczyła... W pewnym momencie przestała tańczyć, popatrzyła na mnie i zaczęła liczyć te kamienie, wskazując je ręką – patrzyła na mnie cały czas... Liczyła: pierwsza, druga, trzecia, czwarta, piąta, szósta i tak dalej do dziewiątej. Wtedy przestała, uśmiechnęła się i zniknęła...
- Dziewięć! – Magda poczuła, że robi jej się gorąco...
- Wiesz, po przebudzeniu byłam pewna, że to moja córka liczy miesiące, miesiące ciąży, dziwiło mnie tylko, że liczyła pierwsza, a nie pierwszy....
- No tak, ale....
- Ale właśnie, jestem pewna, że noszę w łonie chłopca, a nie dziewczynkę. Gdy wspomniałaś dzisiaj o tych dziewiątkach, przypomniałam sobie, jak kiedyś Jola wyjaśniała mi specyfikę liczby dziewięć, no wiesz, że suma cyfr wyniku potęgowania liczby dziewięć, albo mnożenia dziewiątki przez inną liczbę zawsze daje dziewięć i inne takie...
- Hymmmm.... – Magda poczuła przypływ rezygnacji.
- Jestem teraz pewna, że przyśniła mi się Jolka.
- Jolka jako dziewczynka? A jak wyglądała? Przypominała Jolę?
- No nie... Nie wiem... Była... taka nierzeczywista.... Nie zapamiętałam twarzy...
- To dziwne.
- Słuchaj – Kaśka nagle zmieniła ton – Ja naprawdę muszę lecieć do tej łazienki! Trzymaj się! Pa! - Magda zdążyła tylko odpowiedzieć „Pa” i usłyszała, że przyjaciółka się rozłączyła...

Wsłuchując się w głuche milczenie telefonu, Magda uświadomiła sobie, że nie zakończyła poprzedniej rozmowy tak jakby chciała. Że właściwie w ogóle jej nie zakończyła... „Dokąd to wszystko prowadzi?” zastanawiała się, gdy telefon znów zadzwonił. Przeszedł ją dreszcz, gdy odbierała, tymczasem usłyszała znajomy głos Pauliny.
- Hej, Mag. Możemy pogadać?
- Jasne. Znalazłaś coś?
- Tak. Klucze do mieszkania Joli. – w głosie Pauliny nie było cienia triumfu... To Magdę bardzo zdziwiło...
- O! I co?
- I chciałabym, abyśmy się wszystkie spotkały. Musimy przedyskutować parę rzeczy...
- Właściwie miałam podobny pomysł – przyznała Magda. – O której?
- Może ooo.... – Paulina zawahała się, jakby sprawdzała, która jest właśnie godzina – Może o 9?
- O dziewiątej? – Magda nie kryła zdziwienia – Dlaczego o dziewiątej?
- Bo jest ósma. – odparła rzeczowo Paulina - Przez godzinę zdążymy zawiadomić pozostałe. Kaśce powiedz, żeby wzięła pampersa - dodała złośliwie. Na ostatnim spotkaniu koleżanka chodziła do łazienki z wielką częstotliwością.
- Sama jej powiedz – odparła Magda – Ja zadzwonię do Agi. – „No z Agą jeszcze dzisiaj nie rozmawiałam” dodała w myślach.

* * * (Maria)

Spotkały się wszystkie – o dziwo – punktualnie o 9 pod drzwiami do mieszkania Jolki. Były bardzo poważne i każda z osobna czuła, że sprawa jest co najmniej dziwna.
-Powiedz, gdzie znalazłaś te klucze? – zapytała Magda, a echo poniosło jej głos przez klatkę schodową.
- Zaraz wam wszystko opowiem, tylko wejdźmy wreszcie do tego mieszkania. – odrzekła Paulina. Wyjęła nerwowym ruchem klucz i rozglądając się uważnie, czy żaden z sąsiadów nie zagląda przez własne drzwi na korytarz, otworzyła mieszkanie. Wchodziły ostrożnie rozglądając się wkoło jak gdyby w obawie, że zaraz coś na nie wyskoczy. Stanęły stłoczone w przedpokoju nie bardzo wiedząc, co począć. Powietrze było zatęchłe.
- Chodźmy dalej, do pokoju, niech któraś zapali światło.
- A jeśli ktoś nas zauważy? Wolę nie ściągać na siebie żadnych podejrzeń – denerwowała się Kaśka.
- W porządku, mamy przecież klucze do mieszkania, poza tym to nie włamanie – uspokajała Aga macając ręką po ścianie w poszukiwaniu włącznika światła. Po chwili pokój się rozjaśnił, ale to, co w nim zobaczyły, wcale nie wyglądało uspokajająco. Wyglądało za to... dziwnie. Wszędzie pełno było suchych liści z drzew, zupełnie jak w lesie na jesień. Leżały na podłodze, ławie, łóżku i szafkach, na parapecie... Praktycznie nie było miejsca, w którym by ich nie było.
Kaśka mimowolnie chwyciła Magdę za rękę.
- Co tu się dzieje...?
- Spokojnie, na pewno okno jest gdzieś otwarte – powiedziała Paulina, ale nie wyraziła na głos tego, co pomyślała. Że nawet gdyby okno naprawdę było otwarte, to skąd w samym centrum miasta tyle liści z drzew? Do tego w środku zimy? Jak się spodziewała, wszystkie okna były dokładnie zamknięte. Zupełnie w stylu Jolki, ona nigdy nie była lekkomyślna, może poza tym jej dziwnym zniknięciem...

- Halo, policja? Tak, tak, dzwonię z mieszkania przy ulicy Słomianej. W mieszkaniu obok dzieje się coś dziwnego, prawdopodobnie włamanie, dochodzą stamtąd dziwne dźwięki, coś jakby świst... Nie, nie wiem co to za dźwięk, przecież mówię, że bardzo dziwny. Usłyszałam poruszenie na korytarzu i wyjrzałam przez judasza. Stało tam kilka kobiet, wchodziły do mieszkania sąsiadki, a wiem przecież, że ona uciekła, to znaczy od dawna nie ma jej w domu. Możecie to sprawdzić? Zaraz będziecie? Tylko szybko, Bóg jeden wie, co tam się może dziać...

Niczego nieświadome dziewczyny krążyły po mieszkaniu. Myśli tłukły im się w głowach.
- Skąd wiesz, że to był ten mężczyzna? – zapytała Paulina.
- Nie wiem, ale czuję, że to może być on.
- Wróćmy do przypadku kluczy od mieszkania. Na pewno musi być jakieś rozsądne, logiczne wytłumaczenie, prawda? – powiedziała Agnieszka, a Paulina tylko ciężko westchnęła. Nie miała sił kolejny raz opowiadać o tym, co przydarzyło się jej w nocy. We śnie. A może to wcale nie był sen? Wszak Kaśka też śniła, tylko że u niej można było wytłumaczyć to jej stanem. Nigdy nie lunatykowała, nigdy. Była tego pewna, przecież ktokolwiek z rodziny by to zauważył. Tylko że jak na lunatykowanie to Paulina pamiętała wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Tę dziwną małą postać przy drzewie...
Nagle rozległo się głośne walenie w drzwi. Dziewczyny podskoczyły, przestraszone.
- Otwierać! Policja!

* * * (Ruda)

Z Policją poszło nieźle, wyjaśnianie wszystkiego trwało dosyć długo ale w końcu wszystko skończyło się dobrze, udało się też zgłosić zaginięcie Joli. Oczywiście wszystkim musiała zająć się Magda. Kasia na dźwięk słów „otwierać policja” rozbeczała się i żadna siła nie mogła jej uspokoić przez najbliższe dwie godziny. Aga koniecznie jako pierwsza musiała złożyć zeznania, ponieważ już była spóźniona na bardzo ważne spotkanie. Dziewczyny umówiły się na następny dzień ze względu na to że ten już dobiegał końca.
Magda miała do domu zaledwie kilka minut drogi, postanowiła więc zrobić sobie spacer i przemyśleć minione wydarzenia. Dużo tego jak na jeden dzień, cała masa intrygujących faktów, których w żaden sposób nie potrafiła ze sobą połączyć. O co chodzi z tymi dziewiątkami i kim był ten tajemniczy mężczyzna.
Znała Jolkę od dzieciństwa, to była taka przyjaźń od zawsze. Kiedyś rozumiały się bez słów, pobyt Magdy za granicą trochę je od siebie oddalił ale przecież to zostaje gdzieś w głębi, nie można tak po prostu zapomnieć. Wspólne sprawy, tajemnice, nawet miały specjalny szyfr którym się porozumiewały.
- O matko !!! szyfr….dziewiątki…dziewięć dziewięć - sunęła szybko chodnikiem mówiąc sama do siebie. Szybko sięgnęła po telefon i odruchowo wybrała numer Pauliny.
- Co jest? –Paula odebrała tak szybko że było można pomyśleć że czekała na ten telefon
- Pauliś ja wiem, jak mogłam na to nie wpaść od razu ,przecież to dziecinnie proste…
- Co jest proste? O co chodzi- Paulina była trochę zmieszana słowotokiem Magdy.
- Kiedyś z Jolką, jak byłyśmy jeszcze w podstawówce wymyśliłyśmy takli szyfr, żebyśmy tylko my wiedziały o co chodzi. Nie wiem po co nam to było ale jako dzieci miałyśmy różne szalone pomysły a to był jeden z nich.
-Madzia!!!- Paula krzyknęła do słuchawki- mów wreszcie.
- Bo widzisz wtedy nie umawiałyśmy się mówiąc np.;„dzisiaj przy kinie” tylko „dzisiaj cztery, osiem”
- Ja nadal nie rozumiem- Paulina zaczęła tracić cierpliwość
- „cztery, osiem” oznaczało autobus numer cztery, przystanek ósmy. Jola przesłała mi wiadomość która brzmi „Przyjedź dziewięć dziewięć.”
-…czyli autobus dziewięć i dziewiąty przystanek- wtrąciła podekscytowana Paula
- Raczej nie, Jola ostatnio wolała pociągi. Szykuje się nam mała podróż, jutro obgadamy szczegóły.
Magda wyjęła klucze z torebki. Nareszcie w domu. Złapała za klamkę lecz w tym samym czasie ktoś chwycił za jej rękę. Stała jak zamurowana bojąc się spojrzeć w bok. Powoli obróciła się w stronę tajemniczej osoby.
-O matko – szepnęła.

* * * (Martijn)

Światło na przemian gasło i zapalało się. Silny podmuch wiatru wpadł przez uchylone okno i gwałtownie zaczął szarpać pościel leżącą na łóżku Magdy. Meble i ściany zaczynały nabierać nierealnych kształtów, a w głowie Magdy wciąż jawiły się tylko nie poukładane obrazy, urywki, fragmenty zdarzeń. Próbowała podnieść się, jednocześnie z przerażeniem spostrzegła jak wszystkie mięśnie odmawiają jej posłuszeństwa. Wiatr nabierał na sile, okno rozwarło się jeszcze szerzej, zaś co lżejsze przedmioty zaczęły unosić się i opadać. Magda skierowała wzrok w stronę wejściowych drzwi. Choć były zamknięte, dziewczyna miała silne wrażenie czyjejś obecności na korytarzu, tuż za drzwiami. Odsunęła jednak szybko tę myśl gdy spostrzegła coś o wiele bardziej niepokojącego. Przez otwarte, tym razem już na oścież okno, zaczęły wpadać suche liście. Wpadały gwałtownie, jakby kierowane jakąś nieznaną i wrogą siłą. Wpadały i pokrywały podłogę, łóżko, meble, stopniowo zmieniając strukturę pokoju w iście jesienny krajobraz. Magda poczuła paniczny strach, widziała kąta okiem jak liście opadają na jej bezwładne ciało, prawie doszczętnie je przykrywając. Za chwilę przykryją ją całą, wypełnią pokój i pogrzebią żywcem. Być może tak właśnie skończyła Jola, przemknęło jej przez myśl, by po chwili zganić się w duchu za tak głupie spostrzeżenie.
Liście wciąż wpadały i powoli sadowiły się na ciele Magdy, przykrywając ją w końcu całą, tak jak chłód nachodzącej jesieni przykrywa resztki lata.

Paulina wysiadła z taksówki i tuż przed dwudziestą trzecią dotarła do drzwi mieszkania. Obróciła się i rozejrzała po okolicy. Wieczór był wyjątkowo ciepły i bezwietrzny, niebo bezchmurne i wypełnione po brzegi jaśniejącymi punktami. W pobliskim parku spacerowała roześmiana para młodych ludzi. Ona szła wtulona w niego, on spoglądał przed siebie w zamyśleniu. „Są tacy piękni” pomyślała Paulina, jednocześnie przypominając sobie swoją pierwszą randkę. Nim otworzyła drzwi, przypomniało jej się dzisiejsze spotkanie z Magdą i Agą, i pomyślała o czymś jeszcze.
O tym, że w tak piękną noc jak ta, nic złego nie powinno się już zdarzyć.

Magda leżała nieruchomo w swoim pokoju. Najpierw poczuła zimną dłoń na swoim policzku, potem usłyszała jakby wołanie z oddali. Nie była jednak w stanie rozpoznać ani wołającego ją głosu, ani znaczenia słów które docierały do jej świadomości. Ciemność powoli ustępowała, a w tle rysowały się znajome kształty. Zdążyła rozpoznać ściany swojego pokoju, wymalowane jasnoniebieską farbą, tą na którą w ubiegłym roku tak namawiała ją Aga. Zdążyła rozpoznać świeże kwiaty, które wczoraj włożyła do wazonu i ustawiła na biurku tuż obok materiałów do pracy, różowy dywan kupiony w sklepie z używanymi rzeczami i lampkę w kształcie wielkiej rakiety, którą dostała od swojego byłego, także jego zdjęcie, które już dawno powinna wyrzucić albo przynajmniej schować gdzieś głęboko w niedostępnym miejscu. Zdążyła wreszcie dostrzec coś jeszcze - nie była w pokoju sama.
Obecny w jej pokoju mężczyzna stał nieruchomo, wpatrując się podejrzliwie w Magdę. W dłoni trzymał szklankę, przez chwilę zachwiała mu się w dłoni, ale nie wypadła. Podszedł bliżej i był już tuż przy łóżku na którym leżała.

- Proszę.
Ostrożnie podał Magdzie szklankę do połowy wypełnioną woda przez chwilą wciąż ją przytrzymując, jakby w obawie, iż dziewczyna nie jest jeszcze w pełni sił i może ją w każdej chwili upuścić.
- Dziękuję.
Magda wciąż była przerażona, na tyle już jednak świadoma obecnej sytuacji, by nie dawać po sobie poznać strachu jakiego doświadczyła jeszcze przed chwilą. Mimo wszystko cieszyła się jednak, że jest tu teraz ktoś obok, nawet jeśli ten ktoś mógłby za chwilę okazać się bezwzględnym gwałcicielem lub ba, co gorsza, psychopatą gotowym przerobić ją w mniejsze porcje. Tym będzie martwić się później. Miała jednak przeczucie, że nie wydarzy się już nic gorszego. Zły sen minął, a w pokoju było czysto i nie było ani jednego suchego liścia. Tak, to był sen. To na pewno był tylko zły sen. Teraz pomyśl, jak się pozbyć obcego kolesie, cwaniaro.
Los chyba w końcu się uśmiechnął, gdyż niespodziewany gość skierował swoje kroki w stronę drzwi i wziął leżący na podłodze płaszcz, na który Magda nie zdążyła wcześniej zwrócić uwagi. Coś tknęło ją i nagle doznała olśnienia. Widziała już wcześniej tego mężczyznę. Na pewno? Resztki wątpliwości usunęła w cień.
Na pewno.

- Zaczekaj.
Otworzył drzwi i właśnie odwrócił się, by wymienić pożegnalne spojrzenie. Magda wstała z łóżka, zachwiała się przez chwilę, lecz zaraz odzyskała równowagę i niezdarnie ruszyła przed siebie. W połowie odcinka drogi jaki ich dzielił zatrzymała się, uznając, że jest to bezpieczna odległość jaka może dzielić dziewczynę taką jak ona i obcego faceta w jej pokoju w trakcie ich pierwszej w życiu rozmowy.
- Wydaję mi się, że gdzieś już Cię widziałam. I tak w ogóle, co mi się przytrafiło...? Mam zaniki pamięci. Po prostu miałam zły sen i obudziłam się, a Ty już tu byłeś...
Nie była pewna czy właśnie tak powinna zacząć rozmowę, ale w oczach mężczyzny pojawił się błysk. Jego twarz nabrała znacznie sympatyczniejszego wyrazu.
Po chwili namysłu odpowiedział.
- Możliwe, że widzieliśmy się kilkakrotnie przypadkowo na ulicy, zwłaszcza, że mieszkam w pobliżu, ale nic poza tym...Zasłabła Pani, a byłem akurat pod ręką, tuż zanim otworzyła Pani drzwi, jakiś kwadrans temu. Być może nie było to zbyt kulturalne z mojej strony wchodzić bez pytania do Pani mieszkania, ale tam na klatce, nie było by raczej Pani wygodnie...Mam nadzieję, że się Pani nie gniewa.
Zaczerwieniła się i przez chwilę stała zmieszana. Był bardzo uprzejmy, a ona zwróciła się do niego z podziękowaniem w bezpośredni sposób, jak do gnojka który na ulicy mówi Ci żebyś uważała bo właśnie wchodzisz obcasem na kratki, a ty, choć dobrze wiesz, że nie jesteś na tyle głupia by to zrobić, to nie możesz być do końca pewna, czy się nie zagapisz...
- Proszę mi wybaczyć bezpośredniość... Byłam trochę, jakby otępiona tym wszystkim. Dużo problemów na głowie...
- Nie musi mi się Pani tłumaczyć, jestem tylko obcym facetem, który akurat był w pobliżu i pomógł. Było mi bardzo miło. Co prawda, zaczynam pracę dopiero o dziewiątej, jednak zaczyna dochodzić północ, pora na mnie, a tak się składa że nie mieszkam w pobliżu.
Uśmiechnął się, Magda zaś odwzajemniła ten uśmiech.
- Mam na imię Magda. Może kiedyś jeszcze się zobaczymy. Szkoda że nie zechce Pan zostać na kawę.
Była zdziwiona swoją szczerością, tuż po tym gdy wypowiedziała te słowa.
- Marcin. Miło mi poznać, raz jeszcze.

Choć wszystko wydawało się jasne, Magdę wciąż niepokoiła jakaś odległa i niewyraźna myśl. Marcin opuścił już jej mieszkanie. Widziała jak wychodzi z bloku i kieruje się w stronę przeciwległej ulicy. Przypomniał jej się sen, wpadające do pokoju liście, otwarte okno, wiatr i zamknięte drzwi, za którymi ktoś stał...Tak, była pewna że ktoś za nimi stał. Po chwili coś uderzyło w sam środek jej umysłu. Twarz Magdy pobladła, źrenice rozszerzyły się i dopadł ją skurcz mięśni prawie tak silny, jak ten, gdy została pogrzebana żywcem. Machinalnie skierowała swe kroki w stronę szafki. Otworzyła gwałtownie album, który leżał pod stertą starych romansideł i przewracała szybko kartki, by znaleźć zdjęcie Joli z jej pobytu za granicą. W końcu znalazła TO ZDJĘCIE. Nie miała w sobie już tyle sił by zatelefonować do przyjaciółek, lecz jedno wiedziała na pewno – po wydarzeniach dzisiejszego dnia, nie łatwo będzie zasnąć...

* * * (Maria)

Przebudziła się czując, jak bardzo zdrętwiało jej ciało. Powoli otwierała oczy czując w głowie silne, bolesne pulsowanie. Niepewnie rozejrzała się wkoło próbując przypomnieć sobie, gdzie jest i co się właściwie wydarzyło. Bolesne bębnienie za oczami nie pozwalało myśleć jasno, a Jolka nie była w stanie przypomnieć sobie, gdzie się znajduje. Usiadła, ponownie rozglądając się wkoło i przypatrując się otoczeniu w nadziei, że coś sobie przypomni. Jedynie mgliste wspomnienie przedarło się przez zamroczony jeszcze umysł. Deszcz i wrażenie, że nie wszystko było w porządku.
Podniosła się na nogi i zauważyła, że stoi w dziwnym okręgu z zeschniętych liści, których w tym miejscu było niemal w nadmiarze. Przeszła kilka kroków i zauważyła, że są one suche. Dziwne, pamiętała przecież, że poprzedniego wieczoru padał rzęsisty deszcz, nawet ubranie, które miała na sobie, było mokre... Roztargniona, wciąż usiłując przypomnieć sobie wydarzenia ostatnich kilku godzin, ruszyła w kierunku, z którego – jak jej się zdawało – przyszła.
Chłód poranka pozwolił na otrząśnięcie się z ciężkich wrażeń i Jolka poczuła nawet, że powoli dochodzi do siebie. Szła w dół, przez nierówny teren. Z podłoża wystawały gdzieniegdzie ostre skały, musiała więc uważać, gdzie stawia stopy. Przeszła dość spory odcinek drogi, ale nie przypominała sobie niczego, co mogłoby naprowadzić ją na prawidłowy kierunek marszu.
- Ot, zachciało mi się samotności, to i ją mam – kpiła z siebie, całkiem zdezorientowana. Nigdy nie była dobra z geografii, a topografia terenu była jej najsłabszą chyba stroną. Przynajmniej w tych okolicznościach. Przeszła jeszcze kilkadziesiąt metrów, gdy między iglastymi drzewami w oddali dostrzegła smugę, którą z tej odległości można było przy dość dużej wyobraźni uznać za ścieżkę.
- Lepsze to, niż nic, zawsze to jakiś kierunek... – powiedziała do siebie na głos, by dodać sobie otuchy i ruszyła w kierunku domniemanej drogi. W miarę jak się zbliżała do celu, utwierdzała się w przekonaniu, że to jest rzeczywiście jakaś stara, zakurzona droga. Wyglądała jednak na nieużywaną. Jolka czuła w głębi siebie strach, ale nie chciała odbierać sobie tej resztki odwagi, którą jeszcze miała. Znów powiedziała głośno:
- Niczego się nie boję, zawsze kochałam spacerować po lesie, więc i tym razem nie będzie to nic trudnego! – ale czując drżenie we własnym głosie zamilkła. Wtem usłyszała dźwięk pękającej gałęzi i zamarła. Poczuła silny strach, który stał się bodźcem do uzewnętrznienia uczuć, które wymazała sobie z pamięci. Przypomniało jej się wszystko, co zdarzyło się poprzedniego wieczoru. Zaczęła drżeć jak osika i rzuciła się pędem na drogę, którą jeszcze przed chwilą obawiała się iść. Biegła ile sił w nogach do momentu, gdy płuca zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa. Każdy wdech bolał niemiłosiernie, musiała się zatrzymać. W lesie panowała cisza, ani jeden podmuch wiatru nie poruszał drzewami. „Dziwne miejsce” pomyślała, ale nie mając innego wyjścia, znów poszła drogą. Nagle między gałęziami dostrzegła coś... czy to dom? Podeszła niecierpliwie jeszcze kilkanaście kroków do przodu, by ze zdumieniem stwierdzić, że przed nią rzeczywiście znajduje się budynek. Poczuła, jak spłynęła na nią wielka ulga.
„Może mieszka tutaj ten facet, którego spotkałam wczoraj pod drzewem?” pomyślała, nie zwracając uwagi na stan, w którym znajdował się dom. Był zniszczony i jakby sprzed co najmniej dwóch epok. Jednak zaaferowana Jolka już biegła do drzwi, które otworzyła z hukiem, głośno wołając:
-Halo, czy jest ktoś w domu?!? Halo!
Cisza. Żadnego szmeru. Weszła głębiej do pomieszczenia, które mogło przypominać salon, gdyby nie kurz i widoczne oznaki zniszczenia na tapicerkach mebli.
-Haaalooo! – zawołała ponownie, ale znów odpowiedziała jej tylko cisza. Jolka, straszliwie zmęczona, usiadła na jednym z dwóch foteli nie słysząc, że w głębi domu skrzypnęły z jękiem drzwi... Również drzwi wejściowe zamknęły się z lekkim skrzypnięciem. Zapanowała chwila ciszy, gdy wtem oknami szarpnął gwałtowny wiatr, otwierając okiennice na oścież, a przez nie wpadały liście...
Jolka ocknęła się gwałtownie na fotelu, drżąc. Wokół panowała cisza. „To tylko sen, tylko sen...” pomyślała wystraszona i zaczęła się rozglądać się po pomieszczeniu. Dostrzegła na kominku ramkę ze zdjęciem, mocno pokrytą kurzem. Podeszła, wytarła ją rękawem i dostrzegła dziewczynkę w białej sukience, która - zdawało jej się - patrzyła na nią intensywnym wzrokiem. Pod zdjęciem widniała data: lipiec 1949. A więc nie mogła być to dziewczynka, która uratowała ją wczoraj od wilka... Jolka zamyśliła się, a po chwili poczuła, że pragnie z powrotem wyjść na dwór i odetchnąć głęboko, gdyż ostatnie wydarzenia bardzo ją przytłaczały. Nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi... Ani drgnęły. Spróbowała ponownie, tym razem mocniej i drzwi ustąpiły z głośnym skrzypieniem. Wyszła na zewnątrz i zamarła. Nie było to miejsce, w którym weszła do tego domu, miejsce lasu iglastego zajęły wielkie dęby i buki, a przed nią rozciągała się nieduża łąka pokryta jesiennymi liśćmi. Tego Jolce było już za wiele. Kompletnie przerażona zaczęła krzyczeć.

* * * (Abigail)

Kiedy już wykrzyczała wszystko to, czego się bała i czego nie rozumiała, upadła. Poczuła jak bardzo boli ją ugryziona łydka i dokucza najprawdopodobniej zwichnięty nadgarstek. Rozejrzała się w poszukiwaniu patyka, którym mogłaby usztywnić rękę, ale wokół siebie nie znalazła nic odpowiedniego. Podczołgała się bliżej placu, gdzie wydawało jej się, że widziała, zanim wpadła w panikę, kilka gałązek wśród liści. Liście były suche i przyjemnie ciepłe. Szybko znalazła patyczek i sprawną ręką owinęła wstążkę wokół unieruchomionej dłoni. Na szczęście nie była leworęczna...
Już miała zająć się łydką, w której ból pulsował miarowo, gdy do jej uszu dobiegł bardzo cichy i bardzo szczególny dźwięk... Ni to szept, ni to śpiew – jak brzdęk małych dzwoneczków. Najwyraźniej źródło było jeszcze daleko, więc Jolka skierowała swoją uwagę ku nodze.
Rana nie wyglądała dobrze, mimo, że krew już zakrzepła. Cała łydka pokryta była piaskiem, mchem, liśćmi. Rana musiała być mocno zabrudzona.
„Powinnam wrócić do środka i poszukać wody”... – pomyślała i najszybciej jak tylko mogła, skierowała się z powrotem ku domowi. Jego wygląd wydał jej się jeszcze dziwniejszy i bardziej staroświecki niż godzinę temu, gdy po raz pierwszy do niego trafiła, zbiegając bardziej niż idąc w dół po skałkach. Coś było nie tak...
Coś z nią? Coś z tym domem? Rozważania przerwał dźwięk dzwoneczków... Całkiem już głośny śmiech dobiegał zza domu i zbliżał się. Już po chwili dziewczynka z koszem pełnym drzewa stanęła kilka metrów od Joli. Postawiła kosz pod ścianą i zagwizdała. Zaraz przybiegł wielki, piękny pies. Jola z podziwem patrzyła z jaką gracją i zwinnością zwierzę podbiegło do małej, łasząc się z podniesionym do góry ogonem popiskiwało cicho zziajane. Nagle pies zawęszył i z warknięciem odwrócił łeb w stronę Joli. I wtedy spostrzegła, że to wcale nie był pies... Dziewczynka też się już odwróciła i uśmiech zamarł jej na ustach.
- Co tu robisz? – spytała podchodząc powoli, rękę trzymając na łbie wilka.
- Masz pięknego psa – powiedziała Jola jakby chciała zaczarować zwierze. W międzyczasie bowiem przez jej głowę przeleciała cała masa obrazów, włącznie z dziewczynką w sukience, której stopy prawie nie dotykały ziemi..., włącznie z zielonymi ślepiami wilków i liśćmi. Liście. Poczuła, że noga ją boli jakby bardziej.
- To nie pies. To wilk – odpowiedziała z uśmiechem dziewczynka. - Dziwnie wyglądasz. – zauważyła i spytała - Po co przyszłaś?
- Zabłądziłam – zgodnie z prawdą odparła Jola – Zabłądziłam i trafiłam tutaj. Chciałam się czegoś napić i opatrzyć ranę. – wskazała na łydkę.
Dziewczynka podeszła i najpierw z uwagą obejrzała nadgarstek, poczym pochyliła się nad nogą Joli.
- Musimy wejść. Masz rację. Ranę trzeba opatrzyć.
Otworzyła drzwi, kazała psu, wilkowi pozostać i weszła gestem zapraszając Jolę.
Jola po raz kolejny poczuła się jakby śniła. „Pewnie jestem zmęczona” – pocieszała się. Utrata zmysłów, to jednak poważniejsza sprawa niż zmęczenie. Wnętrze domu wydało jej się zupełnie innym wnętrzem. Zauważyła jednak fotel i kominek. Wydawały się znajome i Jola już na głos powtórzyła:
- Po prostu jestem zmęczona.
Usiadła na fotelu i w odrętwieniu pozwoliła dziewczynce przemyć ranę, a później zawinąć w płótno i posmarować nadgarstek maścią, którą mała wyjęła z małego, glinianego naczynia. Odetchnęła z ulgą.
- No teraz powinno być lepiej. – powiedziała dziewczynka.
- Nie masz bandaża? – zapytała Jola wskazując opatrunek.
- Bandaża? – mała była zdziwiona jakby po raz pierwszy słyszała to słowo... Jola uśmiechnęła się – pewnie nigdy jeszcze nie musiała nic bandażować. Małe dzieci nie muszą znać wszystkich słów. Uspokojona zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Wielkie, ciężkie meble, takie meble widywała jedynie w muzeach... Skrzynia, sekretarzyk, biblioteczka, stół z sześcioma rzeźbionymi krzesłami i dwa fotele. Jakiś dziwny misz-masz panował w pokoju i nie potrafiła określić, czy to pokój dzienny, biblioteka, czy może stołowy? Ściany nie były ozdobione. Tylko na jednej z nich, naprzeciw wejścia dostrzegła lustro, a przy drzwiach wisiał staromodny wieszak. Nad kominkiem dostrzegła fotografię w dużej, zdobionej drewnianej ramie.
- Czy możesz mi podać to zdjęcie? – zapytała.
- To moja babcia – w głosie dziewczynki była czułość... Pod fotografią w ramie wyryto napis Anna Górska, 1876.
Jola postanowiła nie poddawać się zawrotom głowy, zapytała więc:
- Który rok mamy teraz?
Nie uzyskała jednak odpowiedzi, bo do chaty wszedł mężczyzna z wilkiem. Sprawiał wrażenie jednocześnie bardzo zaskoczonego, jak i zupełnie niezdziwionego.
- Przyszłaś za wcześnie. – powiedział po prostu.


* * * (Maria)

Kaśka miała sen.
Była chyba noc, bo z lewej strony przez okno wpadał jakiś siny blask... Kaśka zbliżała się powoli do lustra przy swojej toaletce, tylko że to nie było jej lustro... Czuła, jak jej serce zaczyna mocno walić. Chciała zatrzymać się, uciekać, ale jak to bywa w snach tego typu, nie mogła sprzeciwić się woli, która objęła jej ciało we władanie. Skoncentrowała więc wzrok na lustrze. Nie za bardzo było widać odbicie z powodu ciemności panującej w pokoju, jednak w miarę zbliżania się widok wyostrzał się. Kaśka ze strachem zauważyła, że odbicie wcale nie przedstawia jej pokoju. Dostrzegła dokładnie na wprost siebie drzwi jakiegoś przestronnego pomieszczenia, w którym znajdowały się duże, niewyraźne meble, stół z krzesłami na środku i fotele... Na jednym z nich ktoś chyba siedział. Kobieta zapragnęła przyjrzeć się, kto to taki, zbliżyła więc twarz do lustra bardzo blisko, a wtem osoba, która – jak jej się zdawało – drzemała w fotelu, nagle na nią spojrzała.
Kaśce ciarki przebiegły po kręgosłupie.
- Jolka! – wykrzyknęła, ale kobieta po drugiej stronie lustra nic nie odrzekła. –Jolka! – ponownie zawołała Kaśka, ale postać tylko wstała z fotela i podeszła do kominka. Kaśka widziała, że Jolka sięga dłonią po zdjęcie stojące na gzymsie i wpatrując się w nie mówi coś chyba do siebie.
Jednocześnie zmieniła się perspektywa patrzenia przez lustro, i można było teraz dostrzec, na co patrzy Jolka. Była to fotografia w dużej, zdobionej drewnianej ramie. Kaśka zbliżyła się do na tyle, na ile to było możliwe, niemal wlepiając nos w szklaną powierzchnię, by przyjrzeć się lepiej. Widziała niewyraźnie napis...
- Anna... Anna... – czytała na głos, widziała też jakąś datę, jednak Jolka trzymała ramkę pod takim kątem, że nie udało jej się nic więcej odczytać.
Nagle drzwi naprzeciw lustra otworzyły się, a ponad progiem ukazał się duch mężczyzny i wilka. Widziała, jak Jolka odwraca się, ale o ile Kaśka czuła na ten widok przerażenie, Jolka zachowywała się ze stoickim spokojem.
-Jolka! Jolka! – wciąż próbowała ją wołać, ale Jolka zdawała się nie słyszeć niczego poza tym, co działo się w pokoju za lustrem.
Kaśka wyciągnęła dłoń w stronę lustra i już, już miała zacząć w nie uderzać, kiedy coś trzasnęło w jej pokoju. To okno otworzyło się pod naporem silnego wiatru. Kaśka odwróciła się gwałtownym ruchem w jego stronę i poczuła, jak upada na podłogę.
Spadła z łóżka. Rozejrzała się nieprzytomnie, nie mogąc uwierzyć, że to, co widziała, było tylko snem. Spojrzała na zegarek, który przedstawiał dziwną godzinę.
99:99
Ponownie tej nocy poczuła ciarki na plecach. Podniosła się z podłogi i zauważyła, że okno faktycznie było otwarte. Podeszła ostrożnie, by je zamknąć, a wtedy na podwórku za drzewem zauważyła męską sylwetkę, skrytą cieniem drzewa.


Mężczyzna zamyślił się. Sytuacja zaczynała się komplikować. Jeśli dziewczyna ma przeżyć, to jej koleżanki muszą zacząć działać. Najgorsze było to, że on sam tak naprawdę był bezsilny. Na razie koncentrował się na obserwacji i doraźnej pomocy, ale już i tak za często rzucał się im w oczy. Jeśli sprawa ma się powieść, to musi stać się bardziej dyskretny.
Znaki pojawiały się coraz częściej, a on wciąż nie mógł wkroczyć do akcji. Czas jeszcze nie nadszedł, liczby były zbyt ważne, by mógł zbagatelizować sprawę, od której zależało życie wielu ludzi, w tym jego. A na własnym życiu zależało mu najbardziej.
Najbardziej niepokoiły go liście, zło zaczynało coraz bardziej wkraczać w sferę rzeczywistości, a on powoli przestawał nad tym panować. Niestety cierpliwość nigdy nie była jego mocną stroną.
Zapalił kolejnego papierosa i kiedy dostrzegł, że okno w pokoju kobiety się zamyka, odczekał kilka minut, odwrócił się i poszedł przed siebie. Choć było już późno, nie wracał do domu. Musiał przemyśleć jeszcze raz wszystkie fakty. Może tym razem uda mu się poskładać je w większą, sensowną całość. Noc zapowiadała się bardzo długa.


* * * (Martijn)

Magda była głęboko zaniepokojona wydarzeniami ostatniej nocy. Dochodziło w pół do siódmej nad ranem, a ona wciąż nie mogąc zasnąć, ściskała z całych sił pościel. Z odrętwienia umysłu wyrwał ją dźwięk dzwonka komórki. Na wyświetlaczu widniało imię Kaśki.
- Halo...- głos Magdy był bardzo ospały i leniwy.
- Magda, musimy się spotkać....wszystkie. – Kaśka wypowiedziała to spokojnym, ale zdecydowanym tonem.
Magda w pierwszej chwili nie wiedziała, co odpowiedzieć. „A jeśli nie uwierzą, jeśli uznają mnie za wariatkę...?”, zawahała się przez chwilę.
- Czy coś nowego w sprawie Jolki? – zapytała, gdyż sądziła, że Kaśka wie coś odkrywczego i dzięki temu nie będzie musiała relacjonować koleżankom zdarzeń ostatniej nocy.
- Znów miałam sen. Tym razem bardziej wyraźny i rzeczywisty, jak nigdy wcześniej. Ale to nie jest rozmowa na telefon. Musimy koniecznie się spotkać. Aga i Paula już szykują się do wyjścia. Czekamy tylko na Ciebie.
Kaśka nie odpuści – i bardzo dobrze, ktoś musi trzeźwo myśleć w tej chorej sytuacji, pomyślała Magda i postanowiła resztkami sił wstać z łóżka.
- O której i gdzie?
- O dziewiątej. Tam gdzie zawsze. Nie spóźnij się.
Kaśka odłożyła słuchawkę. Magda jeszcze raz spojrzała na zdjęcie które znalazła. „Nie mogę im jeszcze powiedzieć, jeszcze nie teraz...”. Wciąż miała nadzieję, że sen Kaśki okaże się odpowiedzią na dręczące ich wątpliwości. Tylko czy można bezgranicznie ufać czemuś, co jest tylko snem? Z tymi wątpliwościami przygotowywała się do wyjścia, a zegar wskazywał już prawie ósmą.
Gdy wyszła z mieszkania upewniła się, czy faktycznie zamknęła okna, by nie zaznać powtórki z rozrywki z poprzedniej nocy.

Idąc na spotkanie Magda wybrała inną niż dotychczas drogę. Gdy już była prawie na miejscu odczuła ulgę – nie odniosła wrażenia, że ktoś mógłby ją znów obserwować.


* * * (Ad Absurdum)

Zrobiło się zimno. Para z ust przypominała cały czas o tym. Dziwne. Magda wzruszając ramionami drżącą ręką sięgnęła do prawej, kieszeni swoich jeansów.
-Jesteś mój Drogi ! - zaszeptała donośnie,
Na jej dłoni pałał blaskiem, ogromny, różowy diament. Piękne ornamenty. Serce Bogini zwycięstwa. Obłok iluzji rozwiał wiatr, który zwiastował szansę.
- Teraz wszystko zależy ode mnie - pomyślała Magda.
Delikatny wiatr musną czuprynę jej włosów. Zdecydowanym, aczkolwiek wątpliwym krokiem ruszyła przed Siebie.
- Pies wraca do Budy - niskim głosem, do mikrofonu zamontowanego w kołnierzu kurtki - wybąkał, atletycznie zbudowany dżentelmen w luksusowym garniturze.
- Nie często można się zawiesić, gdzieś tam, w otchłani tego chodnika. - zaświtało w głowie Magdy.
- Dżentelmen w luksusowym garniturze, to ci dopiero. - zaśmiała się w sobie.
Ruszyła zdecydowanie przed siebie. Lecz pewien szczegół, który mieszał materię jej zdecydowania i pewności siebie - nie dawał spokoju.
- Cóż to za kłótnia? - zainteresowana, po upływie kilku chwil - odwróciła wzrok w kierunku dwóch mężczyzn.
Oto przed sobą miała starszego człowieka, o lasce. Ten drugi nieco młodszy, na oko wczesna trzydziestka, niby mądrzejszy w tym sporze. Magda zatrzymała się w miejscu. Zaczyna się akcja. Najpierw delikatnie, spuściła swoją torebkę z ramienia. Zjechała jak po zjeżdżalni, pędząc po jej ręce.
- Czego by tu poszukać? Hmm.... Zapalę papierosa, miałam gdzieś tu schowaną paczuszkę. - pomyślała. Przez cały czas trwania tych, artystycznych zabiegów, jej uszy były postawione na baczność.
- To niby co? Niby mam odpocząć? Ty stary durniu to, że nie dałeś rady, nie znaczy, iż ja mam porzucić swoje marzenia. Pracuje, pracuje a ty nic nie robisz. Ja szlifuje swój diament, poleruje go, obrabiam, zarabiam i popatrz na mnie! To jest właśnie to. Jestem lepszy od Ciebie, nie zaprzeczaj! Uczeń przerósł mistrza, zwykłeś to powtarzać cały czas. Więc o co chodzi? Czemu milczysz? Czemu badasz mnie spojrzeniem, tak przenikliwym i obojętnym? Odezwij się! Zaklinam Cię!
Starszy mężczyzna, uśmiechnął się ciepło, pogładził rozgoryczonego, młodego mężczyznę po czuprynie i rzekł :
- Szczęście, spełnienie, spokój, ciepło. Nastał Twój koniec mój drogi, synu. Porwało Cię morze. Po gównie trza umieć stąpać tak - aby smród się nóg nie imał! Honor mój drogi to pojęcie tak bardzo elastyczne, w tych czasach. Odpływasz. Całe życie w przechyle. Widzisz to? Czemu gdy świat Ci oczy gotuje to stajesz przede mną i plujesz? Za próżne serce - wykręca ręce. Kocham Cię i wierzę, iż wszyscy razem, ostatecznie oświeceni, spotkamy się na szczycie tej góry. Ja tam zaraz będę. Będę czekał na Ciebie.
Ostatni raz obdarzył młodego dżentelmena serdecznym uśmiechem, odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie powolnym krokiem, trzymając dumnie, uniesione, zadarte do góry, czoło.


* * * (Zuzia)

Jeszcze przez chwilę patrzyła na ciemny ekran. Ta pogmatwana i tajemnicza sprawa z zaginięciem Joli oderwała ją od przyziemnych spraw tego świata. Już wyłączała światło gdy dopadł ją sms Basi, asystentki od spraw lektoratu: pani prezes, proszę o akceptację tekstu Pawłowskiego. Rzeczywiście, obiecała. Włączyła komputer i szybko przebiegła zmęczonym wzrokiem po mocno pokręconym tekście. Jakie brylanty, co za bzdura! I jeszcze główną bohaterkę nazwał jej imieniem. Tekst jak najmarniejszy scenariusz Bonda. Z satysfakcją napisała „odrzucam”.
Jeszcze zdąży. Magda biegła ciężko pracując na pochyłym chodniku przed ulicą Jolki. Suche liście zmieszane z topniejącym śniegiem wpadały jej do krótkich botków, a minutowa wskazówka nieubłaganie zbliżała się do dziewiątej.
Agnieszka wciśnięta w ciemny i mocno pachnący kotami róg za żelazną bramą kamienicy Jolki, patrzyła na pochyloną sylwetkę przyjaciółki. Zawsze sobie ufały, zawsze broniły jedna drugą przed złem tego najmarniejszego ze światów. Tak się cieszyła gdy dostała pracę w tym wielkim koncernie. Teraz nienawidziła sama siebie za te cholerne, ciemne i przerażające sprawki swoich szefów. Słuchała z zamierającym sercem opowiadań koleżanek. Świat jesiennych liści zagarnął Jolę, spychał je w krainę dziewiątki. Mówili – to tylko trochę zabawy, zapomną do wiosny. A ty się odkujesz, spłacisz kredyty rodziców. Jeśli im powiesz, wiesz co cię czeka. Boże, co za udręka. Komórka cichutko zaśpiewała frazę walca wiedeńskiego. Ciężkim krokiem weszła na schody. Koszmar trwał, a ona nic nie mogła.
Jasny prostokąt okna przecinały co chwilę smukłe sylwetki trzech dziewcząt. Patrzył przez chwilę jak miotają się od ściany do ściany, niepewne każdego słowa, zamglonym umysłem próbując przebić tajemnicę liści, nie liści, świata, nie świata. Każda decyzja spychała je w stronę SZAMANÓW, WILKÓW I TAJEMNICZEGO GROBU. Jeszcze nie mógł im pomóc, jeszcze za wcześnie.

* * * (KondzX)

Jolka zamarła w bezruchu. Wszystkie koncepcje rozwiązania tej całej sytuacji legły w gruzach. Nie mogła uwierzyć, że mężczyzna, którego spotkała już wcześniej zna dziwną dziewczynkę. Zbadała wzrokiem jego sylwetkę – tak, to musi być on – pomyślała, utwierdzając się w tym przekonaniu. – Pan tutaj? Myślałam, że mieszka pan na dworze – powiedziała ze sztuczną ciekawością. Bała się, ale nie mogła okazać żadnego przejawu tego lęku. Mężczyzna wyciągnął piersiówkę i zaczął łyk za łykiem opróżniać zawartość. Mała dziewczynka starała się coś powiedzieć, ale nagle z płaczem i krzykiem wybiegła z chaty. – Czego tu szukasz? – powiedział dziwak, nie zwracając żadnej uwagi na ucieczkę dziewczynki. – Ja… ja zabłądziłam – wykrztusiła z siebie Jolka. Zapanowała cisza. Promienie słońca próbowały przełamać półmrok panujący w chacie, a hulający wiatr ze świstem i nieprawdopodobnym hukiem otworzył drewniane okiennice. Jola poderwała się na sztywne nogi, a gospodarz uśmiechnął się pogardliwie. – Niech się panienka nie boi – wybełkotał i zaczął, chwiejnym krokiem, zbliżać się do kobiety. Wcale nie wyglądał jak gwałciciel czy złodziej, ot, zwykły przegrany życiowo facet. Mimo tego Jola krokiem w tył zasugerowała wrogość całej tej sytuacji. Mężczyzna uspokoił się i usiadł na jednym z krzeseł. Jola nabrała pewności siebie i zapytała - który dzisiaj? –Jak to który? 9 września,1875 rok, przecież to oczywiste. Jolka roześmiała się bezczelnie. Była pewna, że facet blefuje i stara się ją przestraszyć. – Pieprzony dziad – pomyślała w głębi – co on sobie myśli?! – Ja nie żartuję – wykrzyknął. To z pewnością nie był żart, gdyż słowa te zabrzmiały bardzo rzeczowo. Wiatr coraz częściej walczył z otwartymi na oścież okiennicami a kolorowe liście tańcząc na granicy parapetu wlatywały spokojnie do chałupy. – U nas jesienią tak zawsze, znowu trzeba będzie izbę sprzątać – cholerne drzewa, narobią liści a potem same się ich pozbywają. Anka zamiast sprzątnąć to gówno, tańczy z miotłą i cieszy się nie wiadomo z czego… - Ta… ta, ta dziewczynka to była pana córka? – rzekła jeszcze nie ocucona po tych wszystkich wydarzeniach, rodem z dobrego horroru. – Ta smarkula często mnie denerwuje, ale jakoś z nią wytrzymuję – odpowiedział mężczyzna, jakby bojąc się prawdy. Jolka cała drżała, nie mogła uwierzyć w tą całą historię. – To musi być sen! Boże! Proszę! – krzyczała w myślach. Facet skinął na nią głową, aby usiadła. Nie zwróciła na to uwagi, myślała teraz o powrocie, o przyjaciółkach, o rodzinnym mieście i XXI wieku… Z drugiej strony, wiedziała, że uciekając schroniła się przed inną osobą, która była – lekko mówiąc – źle do niej nastawiona. Jolka spojrzała raz jeszcze na fotografię babci Ani. Skoro jest ’75 – pomyślała i wzięła do ręki zdjęcie. Poczuła ciarki, ciało z pewnością rozgrzało się do granic wytrzymałości tkanki. Spojrzała jeszcze raz na dziada i zapytała krzycząc zachrypniętym głosem – To zdjęcie nie jest jeszcze zrobione?! – Właśnie dlatego mówiłem, że przyszłaś za wcześnie… Jolka zaczęła nałogowo przełykać ślinę i mrugać oczami, jej płuca pracowały teraz tak, jak płuca sprinterki podczas najważniejszego biegu… Zemdlała, osuwając się na pełną jesiennych liści posadzkę. Zapomniała o bólu, zapomniała o wszystkich wydarzeniach. Leżała w bezruchu wśród swych, niechcianych przez drzewo, przyjaciół. Ojciec Anki podniósł ją z ziemi i usadowił na fotelu. Następnie zamknął okiennice, odgarnął „to gówno” z izby a na stole zostawił kartkę dla Jolki. Wiatr, wciąż świszcząc, uderzał liśćmi o szyby jakby chcąc opowiedzieć zemdlałej dziewczynie historię, w której sama teraz uczestniczy.
Powrót do góry Go down
http://kociki-abigail.blogspot.com/
 
A co z prozą?
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» proza: Od pól
» proza: Lęk
» PROZA - "Kamienny człowiek"
» PROZA - prośba o rzut okiem

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Na strychu :: Kuferek rozmaitości :: Konkursy i wyzwania-
Skocz do: