Na strychu
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.
Na strychu

Forum dla pisarzy, poetów, malarzy, grafików i wszystkich innych utalentowanych ludzi
 
IndeksLatest imagesSzukajRejestracjaZaloguj

 

 proza: Lęk

Go down 
AutorWiadomość
Medart
Ćma nocna
Medart


Liczba postów : 121
Join date : 27/09/2011
Age : 50
Skąd : z przestrzeni między słowami...

proza: Lęk Empty
PisanieTemat: proza: Lęk   proza: Lęk Icon_minitimeCzw 16 Lut 2012, 14:07

Gdziekolwiek był i dokądkolwiek zmierzał, zabierał tylko skrawki cienia i sen.
Tam tylko chłód, kwaśne deszcze i lęk. Bo jakże się nie bać? Wieczorem ochłodzenie, nad ranem chlapa i reszta dnia w błotnistych okowach. Sumienie przestało doskwierać. Jest blade i nieczynne. Kilka pocztówek z podpisem znajomych rąk i dwa stare bilety. Na tyle zna życie by wiedzieć, że i to przepadnie. Nie znosi już do kryjówki niczego. Za mało światła, przestrzeń otruta i zepchnięta poza nawias. Inni też zwracali uwagę że nie ma czym oddychać. Coś go nastrajało do częstego słuchania muzyki. Coś jak blada wyrwa w tamtej trumnie tęsknoty. Ile to już lat?
Jadł mało. Z tygodnia na tydzień nikł w oczach, a był z niego kiedyś chłop jak dąb. Stare dzieje, w dodatku z czasów emigracji zarobkowej na północ. Nie żałuje i nie klnie. Czasem w nocy budzą go tylko bolące nogi. Pamiątka z norweskich lasów. Poza tym cisza.

Pamiętam jak odpływał. Zegnaliśmy go w milczeniu, bo nikt nie przypuszczał że wróci. Tylko Tomek zaśpiewał mu hymn. W dodatku tylko pierwszą zwrotkę i fałszując okropnie. Ciemne fale i jęk przystani nie zwiastowały niczego dobrego.
W zasadzie mogliśmy płynąć z nim. Nic nas tu nie trzymało. Oprócz kilku cieni zaległych przed oczami. Piotrek wycofał się pierwszy. Kilka kilometrów przed Bydgoszczą. Przy drodze stoi jeszcze krzyż i pewnie ktoś z okolicy stawia mu czasem lampkę. Później było różnie i nie zawsze tak, jak myśleliśmy. Tomek ochajtał się z Ukrainką i wyjechał. Nie wiemy gdzie. Spalił wszystkie mosty. Dzikie pola wchłonęły jego jasne spojrzenia i zbyt szybkie ręce. Kamil zawsze zalegał nieco na uboczu. Wydaje się że świadomie. Był nieco inny i skrywał to uparcie i konsekwentnie. Toteż gdy dowiedzieliśmy się że odchodzi, było prawie po wszystkim. Choroba stała się pewnie jego wybawieniem. Spoczął w cieniu jaworu i własnej ułomności. Lata wspinały się już na ostatnie stopnie. Już widać było czyste partie. Mało było zaprzeczeń. Coraz mniej poziomych ruchów głową. Nawet w soboty.
U Maćka flaszki porastały kurzem, a mole wpieprzały dywan tak głośno, że przeszkadzały w piciu. Było tak odkąd Jola pokazała mu drzwi. Biedny, mały skurwiel. Uroił sobie że contraria sunt complementa. Kwiatousty maniak płci pięknej i cesarz spapranych okazji. Nie żałowaliśmy go wcale. I nie wiadomo gdzie podział się ten skundlony własną niemożnością błazen ciepłych słów. Wyszedł i już nie wrócił.
Grześ to była inna partia. Inteligencki kacyk na szelkach i w przydługim płaszczu. Miłośnik męskich pośladków i kreskówek Disneya. Wszystko wskazywało na to, że na podwórku nie przetrwa do osiemnastki. Ale nas zaskoczył. Ech, te jego szpiczaste mowy i słodkie wina. Biały karzeł naszej paczki i erudyta płaskiej ziemi. Później przyszedł staż w Kanadzie i olał nas bez jednego pierdnięcia. Koniec. Kropka.

Dziś zapowiadali deszcz, więc poszedłem na piechotę. Lubię gdy tak ścina mi spojrzenia i kapie w sam środek saganka próżności. Jestem wtedy nieco z boku, może z tyłu, a krople dają mi jeszcze parę chwil. Dawno tu nie byłem, ale trudno się pomylić. Posesja tonie w nędzy i nie wyprostuje tego nikt. Kilku strapionych żuli rzuca mi przeciągłe spojrzenia a ja już wiem, że właściwości oceny pozostaną na zawsze niepojęte. Schody wiodą mnie na drugie. Smród dezynfekcji nieco zelżał ale i tak oplata mnie rzemień pamięci. Mocno i natrętnie. Dzwonek to wspomnienie, więc pukam a potem walę w prastare drzwi. Frustracja rozlanej porannej kawy i uwierających butów to połączenie wystarczające. I w końcu odskakuje zasuwka i wita mnie znajomy, kędzierzawy łeb.
Był chudy jak szczapa a spojrzenie zaległo mu gdzieś w okolicach mojej brody. I ani rusz. Całą drogę odtwarzałem sobie nasze ostatnie spotkanie, lecz nie lękałem się smoka. Białe plamy i suche gardło po przebudzeniu to jedno, ale blask włóczni św. Jerzego, gdy jeszcze w galopie, to dwa. I później, po śniadaniu, gdy jednak żołądek niesie do głowy tę resztkę niestrawionej papki, coś mi zaświtało. Niech będzie że to samotna pobudka. Przejaw łaknienia tego, co do tej pory za szybą i w zamkniętej, wygaszonej izbie. Ale co tam. Obawy, znoszone i brudne od trzydziestoparoletnich pobudek i nielicznych wzwodów robią swoje. Potem więc zaglądasz w kolorowe menu i za cholerę nie wiesz co zamówić.
I ciągnie cię w dół, tak od serca. I trzymasz kurczowo sztućce, męczysz pobielałe kostki i słyszysz po raz wtóry „czy dobrze się czujesz?”
Świetnie cholera. Za to ścierpnięcie skóry pod prysznicem, za ten zimny pot przy goleniu i kołatanie serca przed snem. Bzdura. I jeszcze te spojrzenia, klepanie po plecach i wieczne „ok.”.

- Musisz stąd wyjechać...póki jeszcze możesz- to jedyne co od niego usłyszałem. Nawet herbaty nie mógł mi przyrządzić. Ledwo powłóczył nogami i owinięty tym kocem schodził już dzielnie do Hadesu. Grał mu jeszcze magnetofon i bombardował lepkim basem cały ten bajzel. A ja po prostu nie mogłem oderwać wzroku od jego powykręcanych stóp. Wykończyły go te lasy. Najpierw szczeniacka przygoda, potem zaś aria niedoświadczenia i zużycia. Dostał to co chciał, w dodatku z bonusami o jakich się mu nie śniło.
Wieczorem stygłem już w cieniu dworca. Zamówiłem herbatę z cytryną bo jeszcze przeszło pół godziny. Bilet złożony na trzy rozpychał kieszonkę, a ja śledziłem wzrokiem niesprawne jarzeniówki. Gdy wsiadłem, przedział wydał mi się mocno znajomy, choć pociągi to dla mnie egzotyka. Już od wielu lat. Po kilku kilometrach przyszła wiosna. Wytrwałem jednak w tej pierdolni i dokonałem z tymi wariatami tyle aktów zaniechania, że gardło rzęziło od skarg. A teraz kolebało mną z jednej na drugą i wiodło na południe. Szarość przedziału i ciepło jej rąk splotło się w jedno. Było cicho. Nawet konduktor porzucił słowa. Tylko wytarte mankiety, służbowa czapka, a pod daszkiem lekkie i pulsujące niedookreślenie. Coś jakby lęk. Zgasił światło i wyszedł. Pozostała łuna naszych skromnych ciał i pogrzebowy rytm podkładów.

Powrót do góry Go down
 
proza: Lęk
Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» A co z prozą?
» proza: Od pól
» PROZA - "Kamienny człowiek"
» PROZA - prośba o rzut okiem

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Na strychu :: Szuflada :: Medart-
Skocz do: