To tak na szybko...
Pomyślałem, że sam potrzebuję takiego kącika, gdzie będę mógł swobodnie się wygadać, wyciągnąć na światło dzienne rzeczy, które być może nie powinny zalegać w cieniu i sam dać sobie odpowiedz na pewne pytania.
Choć możliwe że takowe wcale nie padną.
Nie należę do ludzi wylewnych i bezgranicznie otwartych na drugiego człowieka. Wręcz przeciwnie. Pierwiastek introwertyzmu jest we mnie odkąd pamiętam. W dużej mierze jakoś nigdy specjalnie nie zabiegałem o przychylność innych, ich aprobatę, czy słowo otuchy.
Taka asekuracyjna postawa, przez lata wytworzyła we mnie swoisty "kodeks zachowania". Z czasem zauważyłem, że po początkowych problemach z akceptacją wynikającą z mojego nastawienia do innych, następnie budowania bariery i "ogrodu marzeń", stałem się twórcą jakby innej rzeczywistości wokół siebie.
Kluczem była samoakceptacja i akceptacja swojego postrzegania innych. Gdy przestałem z tym walczyć (a musiało trochę minąć czasu bym to zrozumiał), odpowiedzi jakby dotarły do mnie same. Co więcej, zauważyłem, że wokół siebie zaczynam skupiać właśnie takich ludzi, u których życzliwość skierowana w moim kierunku jest autentyczna i nie zakłamana. Wcześniej było z tym różnie.
Także jeszcze raz: szczerość i zaufanie wobec siebie. Po wielu latach osobistych doświadczeń wydaje mi się to cechą kluczową.
Dziś jestem w o tyle komfortowej sytuacji, że po długoletnich i powolnych zabiegach jakie czyniłem, znalazłem się wreszcie w gronie paru, na prawdę wyjątkowych i zaufanych osób, którzy są dla mnie stabilnym i mocnym fundamentem.
Dopiero teraz mogę powiedzieć, że osiągnąłem stan, o który chodziło mi od początku. I co ciekawe, nie osiągnąłem go przez bezgraniczne zaufanie, wylewność i otwarcie na innych. Wręcz przeciwnie. Głównie właśnie przez separacje.
Więc mój "ogród marzeń", był enklawą silnie bronioną i ufortyfikowaną, a poza tym nie istniały żadne realne sygnały wyrzucane na zewnątrz, iż on w ogóle istnieje. To nie ja wpuściłem tam właściwych ludzi. To Ci ludzie zapukali sami do bram tej subtelnej sfery, gdzie trzymałem swoje narzędzia przetrwania i święte relikwie. Ja im tylko lekko uchyliłem drzwi...
Sposobów jest niby wiele. Wiele ścieżek, którymi podążamy, kierując się i dozą wewnętrznych uniesień, życiowym doświadczeniem i co tu dużo mówić- także interesownością.
Ale uwierzcie mi. Jeśli będziecie robić cokolwiek, co choćby w najmniejszym stopniu będzie dysonansować z Waszym wnętrzem- nigdy nie dotrzecie do sedna.
Ten spokój musi być poparty czystym zaufaniem. Innej drogi po prostu nie ma.
Wiem, zacząłem trochę jak natchniony guru. Wybaczcie, ale musiałem tego dotknąć.
Tysiące ludzi codziennie zakłada maski, odgrywa role i zakłada płaszcze, podszyte niejednokrotnie strachem, brakiem zrozumienia i setkami innych czynników, które w codzienności są "oczywiste" i "jedynie właściwe".
Osobiście uważam, że współczesny człowiek toczy największe w swojej historii boje, o utrzymanie swojego pierwotnego wnętrza i stabilnej postawy, wynikającej z naszego układu zależności i tożsamości z naturą.
Cywilizacja stała się naszym wybawieniem, ale także przekleństwem, którego śmiertelne plony zbieramy każdego dnia.
Nie panujemy już nad tym. Dochodzi do patologicznych przykładów, kiedy to próbuje się Nam wmawiać brak zależności między człowiekiem a przyrodą, utożsamiając go z nową jakościowo formą bytu (wyższą niż inne).
To swoiste okłamywanie samego siebie, które odbywa się też pod patronatem zrywania więzów z naszym wnętrzem, są praktykowane przez techniki socjotechniczne, które poszerzają tylko naszą frustrację i nieufność wobec systemów trwajacych od lat.
Nie widzę w tym logiki. Widzę ślepy pęd ku mglistym i niesprecyzowanym celom, które utkwione gdzieś w przyszłości (która przecież nie istnieje) są tylko narkotykiem i grą cieni w tym teatrze życia.
Na szczęście nie wszyscy biorą udział w tym ślepym pędzie. Niektórzy mają na tyle odwagi, by wysiąść z tego szaleńczego autobusu i zacząć zadawać pytania. Bo od czegoś przecież trzeba zacząć.
Jestem pełen uznania i podziwu dla takich właśnie ludzi. Są wśród nas przecież i o dziwo jest ich coraz więcej.
Słowa kluczowe, które dotarły kiedyś do nich, takie jak "new world order" czy "codex alimentarius", nie przeszły bez echa, a stały się bodźcem do postawienia pytań i szukania odpowiedzi. W dużej mierze, zaznaczmy- na własny "koszt i ryzyko", jako że o wielu rzeczach w tv czy radiu nie dowiemy się dziś wcale.
Jest więc potrzebna chęć, odwaga i odrobina podszytego pytaniami zdrowego rozsądku. I jeszcze potrzeba dzielenia się tym z innymi. Dlatego ta ponowna próba konsolidacji jest nie na rękę tym, co utworzyli ten system oparty na bezgranicznej pochwale indywidualności i wiary we własne siły.
Jeden człowiek jest niczym. Jest tylko słabą materią, podatną na wpływy potężnej machiny propagandy, manipulacji i reklamy. Jest pionkiem stojącym na szachownicy, który ze swojej perspektywy nie ma najmniejszych szans na dostrzeżenia całego pola rozgrywki. Nie jest więc graczem. Jest przegranym.
Cały pic polega na tym, by rozegrać tę partię z perspektywy gracza, a nie pionka właśnie. Proste prawda?
Nie. To nie jest proste i nigdy nie było. Szczególnie w świecie medialnym, w jakim obecnie żyjemy, sytuacja wydaje się być poważniejsza niż kiedykolwiek. A co będzie dalej? Co będzie, gdy do łask wejdą przymusowe szczepienia dzieci, ujednolicone żywienie i czipy RFID, umieszczane w noworodkach tuż po urodzeniu?
Będziemy dalej wierzyć, że to w trosce o nasze bezpieczeństwo i zdrowie, czy zapali nam się lampka, jak uświadomimy sobie że to już wstęp do świata orwellowskiego?
Gdzie znajdziemy odpowiedzi i w którą stronę pójdziemy?
Pytania, pytania, pytania. Nie bójmy się ich stawiać, bo póki będziemy to robić jest szansa, że do końca nie pozbędziemy się tych prawowitych instynktów, które każdy z nas wyssał z mlekiem matki. I to jest nasza szansa.
Wszystkim strychowiczom życzę spokoju i szczerości w te Święta. Zarówno tej wobec siebie, jak i Waszych najbliższych.
Bądźcie uważni. Starajcie się być szczęśliwi.
Wszystkiego dobrego