Poranek jak modlitwa dziękczynna za ciepło słońca
stare sny i nowe w ciszy gdy braknie pytań
Ponad sosnowym lasem strzelają w górę czupryny brzóz
polną drogą jedzie samochód mija ścieżkę do domu
Jesień wita się ze mną na progu
w świątyni leśnej zapalam kadzidła czasu
tlą się wątpliwości i błękit nieba przykrywa firanką dymu
niezwykle dziś ożywione sikory
Wystawiam leżak na słońce górnego pokładu
mistrzyni uśmiech zrzuca jak liście i mimo to
pozostaje uśmiechniętym mistrzem rozsypuje
słonecznik do wszystkich stu czterdziestu karmników
Jestem szczęśliwym uczniem zachodów słońca